czwartek, 30 sierpnia 2012

Dwa makijaże

Od dawna podziwiałam, jak inne dziewczyny potrafią pięknie umalować siebie lub innych na blogach czy youtubie. Sama nie potrafiłam obsługiwać się cieniami do powiek i bałam się zacząć. Jednak odkąd dostałam moje kochane pędzelki na dzień dziecka, postanowiłam powoli zacząć próbować i robić na oczach coś więcej, niż ładną kreskę. Mając teraz w wakacje trochę więcej czasu (oczywiście, jak byłam w domu, na wyjeździe się nie malowałam) oswajałam się z pierwszymi, bezpiecznymi cieniami i tym co mogę wyczarować za ich pomocą na powiekach. Oglądałam tutoriale i podpatrywałam, jak dziewczyny to robią, że im tak ładnie wychodzi.

Jak mi się udawało i byłam w miarę dumna, to fotografowałam swoje "dzieła". Część już pokazywałam wcześniej. W sumie to wszystkie są do siebie podobne, gdyż mam mało cieni i wszystkie w bezpiecznych kolorach. Na mocniejsze być może przyjdzie czas później, takie też nie nadają się na wiele okazji.

Myślę, że do szkoły będę malowała się mimo wszystko mniej precyzyjnie, ponieważ póki co, wykonanie takich makijaży zajmuje mi trochę czasu (wprawy brak). Może nie będę się tak skupiała na cieniowaniu i dodam kreskę żelowym linerem (w końcu w tym wprawę mam). Wszystko będzie zależało od czasu i chęci, może później będzie mi łatwiej i szybciej.

1: Delikatniejszy
Złoto na całej powiece, jasny matowy brąz w zewnętrznym kąciku, i załamaniu, jasny perłowy brąz na dolnej powiece, biała kredka na linii wodnej, biały mat pod łukiem brwiowym i w wewnętrznym kąciku.

Na twarz zamiast matowego bronzera i różu nałożyłam bronzer z drobinkami, który ładnie komponował się ze złotem na powiekach.


2: Troszkę mocniejszy
Na całości powieki szampański błyszczący cień, w załamaniu matowy jasny brąz, w zewnętrznym kąciku ciemny matowy brąz, podobnie na dolnej powiece, przy linii rzęs wzmocniony roztartą matową czernią.
Rozświetlacz pod łukiem brwiowym i na szczycie kości policzkowych, matowy bronzer i róż na samych policzkach.


Jak Wam się podobają moje makijażowe zabawy? Jestem otwarta na krytykę, tylko nie krzyczcie za bardzo. :))

Karo


wtorek, 28 sierpnia 2012

Co jest w mojej torebce?

Witam :)
Tym razem postanowiłam, że pokażę Wam, co mam w swojej torebce.Wiem, że od dawna krąży po YT i blogosferze TAG na ten temat. Co prawda nikt mnie nie otagował, ale wiele blogerek zapraszało 'wszystkich chętnych', poza tym sam temat jest lekki i przyjemny, ja zawszę lubiłam oglądać takie wpisy i filmiki, więc może moich czytelników też to zaciekawi.

Na co dzień noszę torebki duże, pojemne i koniecznie na ramię. Mam kilka takich na zmianę. Nie toleruję noszenia torebek przez ramię (nie licząc tych mini) ani w ręce, dlatego kuferki i wszelkiego typu listonoszki, mimo że mi się podobają, nie nadają się dla mnie. Mam zawsze duży problem z zakupem kolejnej, gdyż pasek musi mieć tą optymalną długość do noszenia na ramieniu.
*Wiem, że prezentowałam tutaj jeden kuferek, ale kupiłam go w SH za 15 zł i normalnie bym go nie wzięła, gdyż noszę go okazjonalnie, nie jest pojemny i nie mogę go powiesić na ramię. :))

Ostatnio najczęściej noszoną przeze mnie jest torebka ze Stradivariusa. Kupiłam ją wiosną na promocji za 50 zł. Bardzo mi się podoba i lubię jej lekko złotawy kolor, choć zdarza mi się zahaczać tym zapięciem przy pasku o swetry, co mnie irytuje. Mogłaby być też nieco większa, ale i tak zazwyczaj mieści w sobie to, co potrzebuję.


A to, co aktualnie miałam w środku:


Rząd pierwszy od lewej:
  • lakier do paznokci - staram się nosić ten, który mam w tym momencie na paznokciach. Jeśli lakier mi gdzieś odprysknie, to mogę uzupełnić brak na szybko i znów czuć się komfortowo - nienawidzę mieć niedokładnego manicuru,
  • pomadka ochronna - aktualnie nowa Isana, była niedroga i kusił mnie zapach owoców leśnych. Jest okej. Jestem uzależniona od ciągłego smarowania ust czymś nawilżającym i nie wiem, co bym zrobiła, jakby mi jej zabrakło choć jeden dzień,
  • okulary i pokrowiec - okulary zmieniam zależnie od stroju, a pokrowiec zostaje, nie chcę by się rysowały (na zdjęciu H&M sprzed 2 lat),
  • lusterko - lubię kontrolować, jak wyglądam,
  • zapalniczki - oczywiście działa tylko jedna z nich, ale pozostałych nie wyrzucę, bo na jednej jest słodki kotek, a druga to pamiątka z Wisły,
  • błyszczyk - ten, który użyłam rano.
Rząd drugi od lewej:
  • gumki do włosów - zawsze mam albo na ręce, albo w torebce (tutaj akurat spięte jeszcze z bransoletką). Najczęściej noszę spięte włosy, nawet jeśli nie, to wolę mieć gumkę przy sobie, by spiąć jak już zaczną mnie irytować,
  • podkład - nie zawsze go noszę, choć ten egzemplarz to wersja torebkowa, resztka poprzedniego, nieużywana na co dzień,
  • telefon + skarpeta na niego -  od niedawna Samsung Galaxy Mini 2. Ostatnio mi boleśnie upadł, więc zamówiłam jeszcze gumowe etui, które przyszło chwilę po zrobieniu tego zdjęcia. Teraz jest w 100% chroniony,
  • klucze - dwa do mieszkania, jeden do klatki, dwa do babci i nawet jeden do mieszkania siostry (co z tego, że mieszka ponad 400 km ode mnie?), do tego kilka breloczków: z Łagowa, z Mediolanu, od rodziców z Paryża, od brata z Pumy i od mojego chłopaka - dużo tego.. :),
  • portfel - po siostrze z River Island, solidny, choć trochę mały, ale lubię go.
Prócz tego często noszę ze sobą jakąś reklamówkę na wszelki wypadek, długopis (nie umiałam go wyłowić), dużo śmieci, a w roku szkolnym także piórnik, identyfikator do szkoły oraz jakieś tam zeszyty i ewentualnie książki. Tym razem pokazałam to, co miałam aktualnie, ale niekiedy zdarzają się tam zaskakujące rzeczy.

A Wy co nosicie w swoich torebkach? Możecie mi posłać linka do swojego wpisu, a jeśli jeszcze go nie zrobiłyście, to zachęcam do zabawy, jeśli macie ochotę.

Buziaki,
Karo

sobota, 25 sierpnia 2012

złoty mani

Pamiętacie jak pokazywałam Wam zakupy z mojego wyjazdu? Od razu po przyjeździe z Darłowa na wieś miałam okazję przetestować część z nich, bo jeszcze tego samego dnia wybierałam się na ślub. W innych warunkach pewnie bym jeszcze przez pewien czas nie ruszyła żadnego z tych lakierów. A mowa tutaj o duecie: MIYO w kolorze Mars oraz Essence - Make it golden.


Na wspomniane wyżej wesele ubrałam się tak samo, jak na czerwcową osiemnastkę mojej przyjaciółki. Pomalowałam się również podobnie, ale z racji nowych lakierów, manicure zrobiłam odrobinę inny. Wydaje mi się, że nawet bardziej pasował do granatowej sukienki, a top z Essence jest duuuuużo lepszy od użytego poprzednio daremnego brokatu z Miss Selene. Jednak nie o tym powinnam pisać.

Lakier MIYO z tego, co widziałam na stronie należy do metalicznej kolekcji firmy - Metallic Glam. Buteleczka zawiera 8 ml produktu w cenie 4,99 zł - bardzo na plus. Aby otrzymać odpowiedni kolor, należy nałożyć dwie warstwy. Pierwsza wyschła ekspresowo, na drugą też nie musiałam bardzo długo czekać (w porównaniu z niektórymi lakierami...) - kolejny plus. Pędzelek jest malutki i wygodny. Ogólnie aplikacja z tego, co pamiętam była bezproblemowa, aż szkoda, że nigdzie u siebie nie widziałam produktów tej firmy, bo chętniej przyjrzałabym się innym lakierom. Na zdjęciu niżej kolor jest trochę zmieniony przez top. Sam w sobie był ciemniejszy

Topper z Essence jest właśnie wycofywany, dzięki czemu za buteleczkę o pojemności 5 ml zapłaciłam 3,99 zł. Ten kolor był bardzo popularny na blogach, a ja chciałam mieć porządny brokat, którym mogłabym urozmaicić zwykły manicure "na bogato" już jedną warstwą. Udało się to, gdyż w bezbarwnej bazie znajdziemy wiele złotych drobinek różnych rozmiarów - od tych całkiem drobnych, po większe. Ogólnie nadaje całej bazie złoty poblask i lekko zmienia jej kolor. Schnie w normie, choć ja przy tylu warstwach przez długi czas byłam ostrożna. Efekt mnie zachwycił! Obecnie mam go na stopach na bazie w kolorze czerwonego wina i również prezentuje się pięknie. Myślę, że będzie królować na moich paznokciach jesienią, głównie na ciemnych lakierach, choć u innych blogerek widziałam go także na jasnych i również wyglądał pięknie.

Teraz w końcu najważniejsze, nasz duet na paznokciach:


Mnie bardzo się podobał. Całość nosiłam przez 5 dni, kiedy to nagle... lakier z jednego paznokcia odleciał mi płatem. Trochę się zdziwiłam, choć z drugiej strony ułatwiło mi to zmywanie, bo jak wszystkie wiemy, brokat nie schodzi tak łatwo.

Podsumowując, razem lakiery wyglądały bardzo ładnie, ale kiedyś pokażę Wam jeszcze samego Marsa.

Karo


czwartek, 23 sierpnia 2012

Pizza od serca

Czy ktoś z Was wiedział, że uwielbiam gotować?
Od początku liceum robię to każdego dnia dla siebie. Początkowo dlatego, że nie miałam już obiadków w szkole, a potem zmieniłam dietę, więc nawet jakbym chciała, nie mogłabym jeść tego, co reszta moich domowników. Z czasem pokochałam to, ale dla siebie jakoś specjalnie się nie staram. Najbardziej lubię gotować dla innych, co moja mama bardzo często wykorzystuje, zwłaszcza w wakacje. Nie przeszkadza mi to jednak w ogóle. Nie ma nic przyjemniejszego, jak pochwała mojej potrawy i uśmiech na czyjejś twarzy. Mój chłopak ma w telefonie praktycznie same zdjęcia mnie z potrawami, które dla niego zrobiłam haha. Sama się oferuję.

A, że on bardzo pizze lubi, to już swoją drogą. Taki obiadek serwuję mi jednak rzadziej niż inne, bo przygotowania trwają trochę dłużej, ale od czasu do czasu można się trochę "pomęczyć".

Dlatego wszystkim paniom, które chcą zrobić swoim lubym jeden z najlepszych prezentów pod słońcem dedykuję ten wpis. Gwarantuję Wam, że chłopaki się ucieszą (pamiętam minę mojego w walentynki... :)).


Od razu mówię, że jestem odrobinę chaotyczna i rzadko coś odmierzam. Większość rzeczy robię na wyczucie. Więc jakby ciasto wyszło zbyt mokre, to dodajcie mąkę, aż będzie odchodziło od ręki.

Ciasto:
  • 100 gramów mąki (obojętnie jakiej, jeśli chcecie by było zdrowiej wymieszajcie pszenną z żytnią lub z inną razową),
  • 10 gramów świeżych drożdży,
  • 1 łyżka oliwy/oleju,
  • około 1/4 szklanki wody (choć ja to leję, jak mi wleci).
Przepis jest banalnie prosty, bo wszystko ma jedynki, jak chcecie więcej to 1 zamieniacie na 2 i macie 200 gramów mąki, 20 drożdży i 2 łyżki oleju.

Ciasto należy wyrobić i odstawić na jakiś czas w ciepłe miejsce, choć i bez tego się uda, jeśli się spieszycie. Później wykładam je na papier do pieczenia, żeby nie przywierało i wałkuję (uważam, że cienkie ciasto jest najlepsze, ale kiedyś dociskałam ręcznie). Jeśli chcę, tak jak na powyższym zdjęciu, nadać pizzy kształt serduszka, odcinam nożem niepotrzebne części, doklejam je na środku i wyrównuję. Jako, że i tak mi trochę zostało, zrobiłam jeszcze 5 dodatkowych mikro pizz na później. :)


Jak już ciasto jest rozwałkowane, załączcie piekarnik (ja ustawiam 180 stopni na termoobiegu, ale moja mama robi na 150 i piecze dłużej) i zajmijcie się nakładaniem tego, co Wam smakuje lub aktualnie macie w lodówce. Na pizzę można nałożyć dosłownie wszystko. To zależy tylko od Waszej inwencji twórczej. Można nawet posypać ją cukrem i upiec, a później oblać czekoladą, bitą śmietaną czy wysypać owoce (widziałam kiedyś w telewizji).
Mój chłopak lubi hawajską, więc wysmarowałam koncentrat pomidorowy, posypałam go ziołami. Następnie kładłam szynkę, ananasa, kukurydzę i mozarellę i znów sypnęłam trochę ziół. Na małe serduszka dałam tylko koncentrat i ser pleśniowy. Gdy piekarnik był nagrzany włożyłam ją do niego na około 15 minut. Choć zazwyczaj po prostu sprawdzam, kiedy spód jest upieczony i wyciągam. Jeśli wasze ciasto będzie trochę grubsze, będziecie musiały piec dłużej, ale lepiej co jakiś czas wyciągać na chwilę i kontrolować.
Podobno była dobra. Podobno, gdyż ja nie jem mięsa i ogólnie odmawiam sobie takich smakołyków ze strachu przed przybraniem na wadze... :P Choć kiedyś zrobiłam sobie wersje z samymi warzywami i wyszło bardzo smacznie. Tylko trzeba pilnować, żeby ciasto było bardzo cienkie. Wtedy można grzeszyć.

Mam nadzieję, że narobiłam Wam trochę ochoty na domowe gotowanie niekoniecznie dla ukochanych. Możecie równie dobrze być trochę samolubne i nie dzielić się z nikim, bo naprawdę z tego, co pamiętam, pizza wychodziła smaczna i aż żal rozdawać (oczywiście żartuję, dzielenie się jest fajne!).

W razie pytań, odpowiem w komentarzach.

Smacznego,
Karo


wtorek, 21 sierpnia 2012

Korektor Bell, nagroda i wyjazd.

Witajcie dziewczyny!
Za jakieś 12 godzin wyjdę z domu i potem wyruszę w daleką podróż autokarem - aż do Złotych Piasków w Bułgarii. Dalej jestem kompletnie nieogarnięta z pakowaniem, a czeka mnie jeszcze farbowanie. W związku z wyjazdem przez następne dni będę zaglądać tu rzadziej. Mamy mieć jednak wifi w hoteli, więc myślę, że nie opuszczę Was tak całkowicie. Wczoraj do późnej nocy pisałam zapasowe notki, więc opublikuję je, mając chwilę czasu.

Dzisiaj natomiast czas na recenzję kolejnego używanego od dawna przeze mnie kosmetyku, a dokładnie rozświetlającego korektora pod oczy Multi Mineral Anti-Age Concealer firmy Bell.

jak widzicie, napisy nieźle się trzymają

To mój pierwszy korektor w życiu i skusiłam się na niego po pozytywnych opiniach wielu blogerek. 

W 'błyszczykowym' opakowaniu znajduje się 8 gramów produktu. Do wyboru mamy dwa odcienie 01 i 02. Za swój egzemplarz zapłaciłam 9,85 zł w osiedlowej drogerii. Wybrałam kolor 01, gdyż jestem dosyć blada.

nieroztarty 01 na ręce
Korektor nie ma właściwości mocno kryjących, ale lekkie cienie zakryje w sam raz i pięknie rozświetli okolice pod oczami. Jak każdy produkt tego typu odrobinę zbiera się w zmarszczkach. Nie zauważyłam, żeby schodził w ciągu dnia, choć zawsze dokładnie utrwalam go pudrem i moje cienie nie rzucają się bardzo w oczy.

Tak prezentuje się na twarzy:

1: oko bez niczego, 2: sam podkład, 3: podkład+korektor+puder
Podsumowując, polecam go osobom, które nie mają dużych cieni pod oczami i pragną ładnego rozświetlenia. Z mocniejszymi sobie nie poradzi. Ja jestem bardzo zadowolona i na pewno sięgnę po kolejny.

Wcześniej się nie chwaliłam, ale wygrałam ostatnio konkurs na blogu Agaty. Dzisiaj przyszła do mnie paczuszka z nagrodami, co było miłą niespodzianką przed wyjazdem. Organizatorce bardzo dziękuję za kosmetyki. Na pewno je opiszę, jak już trochę poużywam.


Dzisiaj wybrałam się z mamą do centrum, miałyśmy iść tylko do Rossmana, ale wstąpiłyśmy jeszcze do SH, CCC, Pepco i jeszcze jednego sklepu... Ogólnie się bardzo obłowiłam, ale już nie miałam czasu wszystkiego obfocić. Po powrocie zrobię wpis z moimi zakupami, a teraz spadam się pakować.

Miłych ostatnich dni wakacji,
Karo



poniedziałek, 20 sierpnia 2012

zwykły strój dnia

Nie lubię ubierać się na sportowo ani typowo młodzieżowo. W ogóle nie noszę bluz, adidasów czy T-shirtów z nadrukami. To kompletnie nie w moim stylu. Dobre czuję się w sweterkach na guziki lub w żakietach, ale niekiedy chcę poczuć się trochę luźniej.
Tak się stało wczoraj. Cały dzień był bardzo upalny, nawet przed wieczorem, gdy wychodziłam z domu to tylko w szortach i bokserce, mimo że tego nie lubię za bardzo (mam bardzo chude i kompletnie nieumięśnione ramiona, których nie lubię prezentować, poza tym taki strój jest strasznie nudny i nie mam nawet czym go ozdobić). Ledwo zrobiło się odrobinę chłodniej, z torebki wyciągnęłam dawno nienoszony sweter, za którym również nie przepadam. Ostatnio jednak natknęłam się na kilka stylizacji z podobnymi luźnymi swetrami do szortów i zaczęło mi się to podobać, wiec spróbowałam.
Całość prezentowała się tak:
(tu również przepraszam za jakość, ale zdjęcia robiłam już po powrocie, w sztucznym świetle)



Sweter - H&M (sprzed 3 lat),
Okulary - H&M (sprzed 2 lat),
Bokserka - Bershka,
Spodenki - zniszczone spodnie z Bershki (sprzed 4! lat - pobijam rekordy) + nożyczki,
Buty - CCC (sprzed roku),
Torebka - Stradivarius,
Pasek - wyciągnięty z szafy taty :)
Zegarek to tradycyjnie New Yorker, bransoletka to prezent z nad morza od mojego chłopaka, a pierścionka i wisiorka i tak nie widać, więc nie będę opisywać. :))

Jak Wam się podoba taki zwykły strój? Myślę, że to nic wyjątkowego, ale na popołudniowe spotkanie ze znajomymi na mieście jest w sam raz. 

Opowiem Wam co śmiesznego zrobiłam wczoraj. Już czekałam na przystanku na autobus, wyciągnęłam tylko lusterko, żeby zobaczyć, jak wygląda błyszczyk i... zauważyłam, że nie pomalowałam rzęs! Nie wiem, jak mogłam zapomnieć, ale w sumie trochę spieszyłam się przed wyjściem. Szybko wróciłam do domu i pojechałam następnym. Znajomi trochę się ze mnie pośmiali, ale cóż... gdybym w ogóle nie miała makijażu, to okej, ale dziwnie wyglądałam z cieniami na powiekach i bez tuszu.

Jeszcze tylko pokażę Wam moje zakupy.Wstąpiłam na chwilę do Super Pharmu. Uznałam, że potrzebuję białej kredki do oczu na linię wodną. Zdecydowałam się na tą z Essence. Ale za 4,99 zł nie zostałabym punku (dobijany za każde pełne 5 zł), więc wzięłam jeszcze tusz, bo poprzedni już ciężko się sprawuje. Nie ten co zwykle, ale wtedy znów zabrakłoby mi dwóch groszy, aby otrzymać 3 punkty haha. Zobaczymy, czy bardzo się różni.



Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam i choć trochę rozśmieszyłam moim roztrzepaniem. Co do paletek Sleeka, najprawdopodobniej wezmę Oh So Special, ale przemyślę to do końca i zamówię dopiero po moim powrocie z Bułgarii.

Buziaki,
Karo

niedziela, 19 sierpnia 2012

Błyszczyk XXXL shine

Witam!
Dzisiaj w moim mieście jest kolejna pielgrzymka i od rana dookoła mojego bloku kręci się pełno ludzi, a przez okno wpadają mi do pokoju dźwięki z mszy... Dlatego żeby tego nie słyszeć, zajmę się czymś pożytecznym - pisaniem notki! :) A jako, że ostatnie nie były w pełni kosmetyczne, dzisiaj czas na recenzję produktu, którego używam już bardzo długo.

A mowa o błyszczyku XXXL shine gloss firmy Essence:

widać, że używam go już długo :))

Swoją drogą trochę dziwnie mi recenzować błyszczyk, to taki zwykły kosmetyk, no ale spróbuję.

Mój egzemplarz w kolorze 18 sparkling papaya kupiłam na początku kwietnia, po świętach Wielkanocnych za całe 7,49 zł w Naturze. Przez ten czas używałam go jako mojego jedynego błyszczyku, gdyż nie lubię dublować produktów takich jak ten (wszystkie dają podobny efekt). 
Od błyszczyku oczekuję, żeby delikatnie podkreślał usta, drobinki mi nie przeszkadzają (swojego czasu byłam zagorzałą fanką mocno błyszczącego produktu z AA). Nie przepadam za produktami klejącymi się, ten tego nie robi. Trzyma się zależnie od tego, co robimy. Na pewno z 2 godzinki, potem powoli zaczyna schodzić.


Aplikator jest prosty i nabiera odpowiednią ilość produktu (jedynie teraz, pod koniec muszę dwa razy maczać). Sam produkt ma lekko brzoskwiniową barwę i daje lekką poświatę tego koloru na ustach (czego oczywiście na zdjęciu nie będzie widać). Zawiera w sobie sporo drobinek, ale nie są bardzo nachalne.

Opakowanie jest proste i przezroczyste, dzięki czemu widzimy ile błyszczyku z początkowych 5 ml nam pozostało. Dziurka, przez którą wydostajemy produkt jest w miarę szeroka, przez co pod koniec można łatwo wybrać jego resztkę. 
Zapach uważam za przyjemny, owocowy, ale nienachalny, po niedługim czasie już go nie czuć. Smak typowo chemiczny, nie kusi do oblizywania ust.

Przed i po:



Ogólnie jestem zadowolona z błyszczyku, o czym świadczy fakt, że kupiłam następny, tylko że z wycofywanej serii XXXL nudes. Okazało się, że kolor, który wzięłam na przecenie, wszedł na stałe do oferty XXXL shine jako nowość pod tą samą nazwą z innym numerkiem.
Polecam go wszystkim, którzy nie wymagają od błyszczyka wielogodzinnej trwałości. Starczył na długo, dawał ładny efekt - czego chcieć więcej?

Dalej myślę nad tym Sleekiem.. Najchętniej wzięłabym i OSS i Storm. :))

Buziaki,
Karo.


sobota, 18 sierpnia 2012

Strój dnia, zakupy i pytanie

Witajcie!
Od początku wakacji w sklepach są wielkie wyprzedaże, ale ja nie lubię robić zakupów (w sensie ciuchowym)... Wiem, że to dziwna przypadłość u kobiet, kiedyś uwielbiałam buszować po centrach handlowych, a teraz wchodzę do kilku sklepów w czasie promocji, pokręcę się i mówię "nie". Zazwyczaj moje zakupy są szybkie i konkretne - wiem, czego potrzebuję, mierzę, płacę i gotowe. Ostatnio ograniczyłam zakupy ubraniowe, więcej wydaję na kosmetyki... :P Poza tym, wolę kupować przez internet, wręcz uzależniłam się od przeglądania allegro.

Jednak doszły do mnie słuchy, a w sumie na stronie H&M znalazłam dobre spodnie za niecałe 40 złotych. Mam z tej firmy już dwie pary takich materiałowych na gumce. Nie wiem czemu, ale nie przepadam za zwykłymi jeansami, wolę wciągnąć takie - są tańsze i wygodniejsze. Dlatego wczoraj postanowiłam przejechać się do najbliższego sklepu i przyjrzeć się im bliżej.

A ubrałam się tak (przepraszam za słabą jakość zdjęć, ale zapomniałam zmienić ustawienia):

Marynarka - Orsay,
Spodnie, koszulka - H&M,
Buty - Atmosphere,
Torebka - SH,
Okulary - Carry,
Korale - Pepco,
Kokardkę zrobiła dla mnie koleżanka, a zegarek i bransoletkę już znacie.


Na powyższych zdjęciach możecie jeszcze dokładniej zobaczyć mój wczorajszy makijaż, paznokcie (zainspirowały mnie inne blogerki, dawno nie robiłam kropek i dlatego wyczarowałam mega słodki mani :)) oraz okulary.

Zakupy można uznać za udane, bo spodnie kupiłam i to dwa egzemplarze. Wiem, że to nic specjalnego i pewnie wszyscy będą w takich chodzić (niska cena, łatwa dostępność), ale są bardzo uniwersalne i ja czuję się w takich najlepiej. Te akurat nie są na gumce, mają zamek z boku. Mają trochę podwyższony stan (sięgają mi pod pępek, a ja mam go całkiem wysoko), dzięki czemu zakrywają mój nie zawsze idealnie płaski brzuch. :P Przed wyjazdem myślałam jeszcze nad innym modelem, z zamkiem z tyłu, ale akurat w tym sklepie ich nie mieli.



Myślałam tylko nad czarnymi, jednak cena spowodowała, że wzięłam też granatowe (na żywo są ciemniejsze). Na pewno się przydadzą. Jeśli Wam też się spodobały i chcecie wziąć kilka kolorów, to polecam mierzyć wszystkie egzemplarze. Czarne kupiłam w rozmiarze 36, natomiast niebieskie w 34. Gdy mierzyłam 36, były mi za luźne. W sumie, teraz jak przyłożyłam obie pary do siebie, to niebieskie są i tak chyba trochę szersze od czarnych, więc trzeba uważać.

Wstąpiłam jeszcze do Super Pharmu. Niedawno wstawili w nim szafę Essence (niestety tylko jedną), więc będę miała trochę łatwiejszy dostęp do kosmetyków tej marki. W niedzielę nie było jeszcze promocji na wyprzedawane kosmetyki, wczoraj już większości nie było. Chciałam przyjrzeć się tej koralowej szmince, ale niestety miejsce na nią zostało puste. Lakiery też już przebrano. Wzięłam tylko jeden w jesiennym kolorze 66 shiny godness, ale zapomniałam obfocić.

Mam małe pytanie. Ostatnio, jak być może zauważyłyście, trochę więcej bawię się z makijażem oczu (w sumie to się uczę dopiero) i mam już chrapkę na jakąś paletkę Sleeka. Zastanawiam się pomiędzy Storm a Oh So Special, którą według Was lepiej wybrać?

Dziękuję za komentarze pod poprzednim wpisem,
Karo




czwartek, 16 sierpnia 2012

Historia moich włosów

Witajcie!
Nigdy nie wspominałam tutaj na blogu nic o pielęgnacji włosów, twarzy ani ciała. Za niedługo może wspomnę co nieco o używanych przeze mnie kosmetykach pielęgnacyjnych, ale myślę, że najpierw lepiej, abyście bardziej mnie poznały. A każdy, kto mnie zna, wie, że w ostatnim czasie ciągle się zmieniałam. Głównie robiłam "coś" z włosami. Dlatego dzisiaj podzielę się z Wami historią moich włosów.

Moje kłaki z natury są proste i bezproblemowe. Nigdy nie musiałam z nimi zbyt wiele robić. Ich naturalny kolor to tradycyjny mysi - ni to ciemny blond, ni to jasny brąz. Od dawna nie widziałam ich jednak w takim kolorze (nie licząc odrostów, których dzisiaj się w końcu pozbędę! :D), bo farbuję je już dobre 3 lata.




1,2 - W wakacje 2008 roku obcięłam sobie włosy na 'szaloną fryzurkę'. Grzywka na ukos, bardzo krótka góra, mocno wycieniowane, najdłuższe pasma lekko za ramiona. Wtedy miałam jeszcze naturalny kolor włosów. Pokazałam dwa zdjęcia, bo na pierwszym lepiej widać obcięcie, a drugie pokazuje mój naturalny kolor. Wcześniej nie robiłam z nimi nic konkretnego, po prostu miałam grzywkę i bezkształtne proste włosy (grzywka bodajże towarzyszy mi od 5 klasy podstawówki non stop), dlatego tamten etap pominęłam. :))
3 - W wakacje 2009 roku, przez 3 klasą gimnazjum zafarbowałam je sobie szamponem do 24 myć, ale kolor do końca się nie spłukał, dlatego
4 - We wrześniu '09 zafarbowałam je sobie na stałe rudym brązem z Palette. Moja mama nie była szczęśliwa (wręcz bardzo zła!), gdyż kolor znacząco różnił się od mojego naturalnego. Fryzurę pozostawiłam taką samą aż do grudnia, potem mi się znudziła (w sensie grzywka), bo końcówek nie obcinałam już od czerwca, kiedy postanowiłam zapuszczać.


Zapomniałam wstawić do zlepki jednego zdjęcia. Tak wyglądałam pod koniec 3 gimnazjum. Przez jakiś czas miałam znów prostą grzywkę, a włosy zafarbowałam na ciemny blond, bo przy poprzednim kolorze męczyły mnie odrosty, a mama ciągle narzekała na farbowanie. Nie było widać moich odrostów i mogłabym zostać przy poprzednim kolorze, jednak nie byłabym sobą, gdybym to zrobiła. W czerwcu znów zafarbowałam się na coś rudopodobnego i zaczęłam zapuszczać grzywkę, żeby nosić ją lekko zaczesaną na bok. 

5 - Po wakacjach w Grecji (2010 rok), słońce zmieniło kolor moich włosów w 'sikowy', jak go wtedy nazywałam (:P). Od góry były bardzo jasne, a od spodu rudy się spłukał i nie odróżniały się od naturalnych.
6,7 - Na początku 1 liceum zafarbowałam je na ciemny brąz, a dokładnie na kolor Palona Kawa z Joanny. Przez cały rok tak chodziłam. Na zdjęciu nr 6 widać, jak wyglądał kolor po kilku tygodniach, na 7 świeżo po farbowaniu. Lubiłam mieć takie 'prawie czarne' włosy, jednak...
8 - Mając złamaną nogę w wakacje 2011, nudziło mi się w domu i zaczęłam tęsknić za rudym kolorem, dlatego chwyciłam za rozjaśniacz i rudą farbę. Efekt nie był idealny, dlatego...
9 - We wrześniu ubiegłego roku chciałam wzmocnić go czerwoną farbą. W sumie tylko dwa razy użyłam tego koloru. Bardzo szybko się spłukiwał, po kilku myciach znów byłam ruda. Jako, że zaczęłam poważnie myśleć nad blondem, nie kontynuowałam przygody z czerwienią i...
10 - W grudniu wybrałam się do fryzjera. Bardzo się bałam, że będę źle wyglądać w blondzie, jednak zaryzykowałam i nie żałuję. Pani fryzjerka użyła dekoloryzatora, a potem zrobiła mi pasemka na całości. Na początku włosy były bardziej żółte, ale udało mi się tego pozbyć. Teraz sama farbuję (w sumie to mamusia) tylko odrosty zwykłym rozjaśniaczem z Joanny co około 5-6 tygodni. Farba nie potrafiła ich rozjaśnić do tego stopnia (raz próbowałam), dlatego muszę używać czegoś mocniejszego. Nie trzymam go zbyt długo, dlatego nie niszczę ich aż tak bardzo. Do dzisiaj mam odrobinę ciemniejsze końcówki, ale nie przejmuję się tym. Dzięki temu, że moje włosy mają wiele odcieni, wyglądają bardziej naturalnie i podobają mi się i tak. Od pamiętnego farbowania nie byłam u fryzjera, grzywkę obcinam sobie sama, choć ostatnio odcięłam też trochę z długości. Póki co, zamierzam zostać przy blondzie, choć niekiedy zastanawiam się nad innymi kolorami, bo nie umiem za długo wysiedzieć w jednym... :P Ale to jeszcze nie teraz, mam dużo czasu na zmiany.

Farbowanie nie zniszczyło moich włosów jakoś bardzo, choć zwłaszcza odkąd je rozjaśniam, muszę o nie bardziej dbać, ale to już temat na inny wpis... :)

Co myślicie o moich metamorfozach? Wiem, że to dosyć dużo, jak na niecałe 18 lat, ale zawsze lubiłam zmiany, a nie chciałam obcinać włosów. W którym kolorze według Was wyglądam najlepiej?


Buziaki,
Karo

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Makijaż i wakacyjne zakupy

Wczoraj spotkałam się z przyjaciółmi, których nie widziałam prawie od początku wakacji. Jako, że miałam trochę więcej czasu, to wczoraj poświęciłam go na "lepszy" makijaż i "ciekawsze" paznokcie. Postanowiłam od czasu do czasu bawić się trochę z cieniami żeby dojść do wprawy i zacząć malować trochę ładniej. Na paznokciach zrobiłam za to drugie podejście do ombre i powiem szczerze, że na tym na pewno nie przestanę. :))

A tak wyglądałam wczoraj:





Na całą powiekę użyłam złotego cienia z My Secret, kreskę namalowałam żelowym eyelinerem Wibo i roztarłam ciemnym brązem z MIYO, a dalej jasnym brązem z paletki NYC, którego nałożyłam też na dolną powiekę. Reszta tradycyjnie: podkład - Affinitone, puder z BU, korektor - Bell, róż - Bell, brwi - zestaw Essence, tusz - Essence. Na ustach nowy błyszczyk z Essence, o którym wspomnę niżej.

Ostatniego dnia mojego pobytu w Darłowie namówiłam mojego chłopaka na przegląd drogerii. W Aster dorwałam przecenione produkty z Essence. Lakiery były nieźle przebrane, ale udało mi się dorwać słynny już Make it golden za 3,99 zł oraz błyszczyk z serii XXXL Nudes w kolorze 03 Nude Kiss za 5 złotych z groszami. W innej drogerii znalazłam szafę MIYO. Nigdzie u siebie nie widziałam tych kosmetyków, więc prawie krzyknęłam na jej widok... takie są już sławne. :)) Wzięłam dwa cienie - 09 Champagne oraz 07 Chocolate (każdy za 5 zł). Oprócz tego skusiłam się na lakier w kolorze Mars (również 5 zł).
Jadąc na moją wioskę skusiłam się w małym sklepiku na mój pierwszy krem pod oczy z Ziai. Kosztował całe 4,99 zł. Wiem, że jeszcze jestem młoda i w sumie krem pod oczy nie jest mi niezbędny, ale ten nie jest za bardzo odżywczy i ja chcę już wdrążyć dobry nawyk w życie. :))


Jako maniaczka (ostatnio) biżuterii nie mogłam wrócić znad morza bez czegoś z bursztynem. Brakuje mi pasujących na moje chude palce pierścionków, więc skusiłam się właśnie na taką błyskotkę. Prócz tego przywiozłam stamtąd jeszcze jeden drobiazg, ale to już prezent... najpiękniejszy z resztą.



Chętnie poznam opinie na temat mojego malowidła i sugestie na temat tego, co powinnam poprawić. Pamiętajcie, że dopiero się uczę.

Buziaki, Karo